Głód na masę mięśniową?


Od razu zapowiadam, że poruszany w tym artykule temat głodu na masę mięśniową jest dość śliski. Nie tylko nie są to rozważania przeznaczone dla początkujących, ale generalnie osoby mające problem ze skomponowaniem dobrej diety pod własne potrzeby nie powinny go czytać. Dodatkowo próbuję pójść o krok dalej niż to co zostało już w miarę udowodnione i opisane.

Dla porządku i ku przestrodze

Nauczono nas myśleć, że masa mięśniowa jest wynikiem diety. Jest to zapewne prawda. Potrzebne są dwa bodźce. Ciężki przemyślany trening oraz równie przemyślana dieta. Żeby przekroczyć zwykłe ograniczenia natury możemy jeszcze sięgnąć po specjalne suplementy podwyższające poziom tlenku azotu albo po środki podbijające testosteron.
Gdy piszę o dobrej diecie mam na myśli 3-4 gramy białka na każdy kilogram masy ciała. do tego odpowiednia kompozycja nasyconych, wielonienasyconych i jednonienasyconych kwasów tłuszczowych, odpowiednio do potrzeb węglowodanów i wreszcie minerałów i witamin. Dalej w szczegóły wchodzić nie będę. Dość powiedzieć, że źródła tych składników muszą być dobre dla naszego organizmu. Nie każdemu służy mleko, nie każdy powinien pić oliwę. Zostawmy resztę na inna okazję. Jeśli ktoś sobie tych spraw nie uporządkował, nie powinien zawracać sobie głowy tym co napiszę poniżej.
Diety wysokowęglowodanowe to już w kulturystyce przeżytek. Produkowały wielkich… tłuściochów. Oczywiście można pół roku być tłuściochem, a potem się redukować i rzeźbić. Bilans pozostaje jednak daleki od oczekiwań. Zbyt dużo masy mięśniowej traci się na takich redukcjach. Zresztą… chyba lepiej wyglądać cały rok dobrze, a nie tylko pół?

Gdy trening i dieta przestają działać

Dawno już wiadomo, że bodźce treningowe trzeba zmieniać. Organizm szybko się przyzwyczaja i przestaje reagować. Czy jednak podobnie nie jest z dietą? Mamy oto dopracowaną dietę, mamy nawet zgodnie z zalesieniami Poliquina dopracowaną częstą zmianę źródeł białka. Bierzemy odpowiednie suplementy i wszystko rośnie w oczach. Do czasu! Podobnie, jak w przypadku innych bodźców, do tych dietetycznych organizm w końcu się przyzwyczai. Pierwsze dni, czy nawet tygodnie to podwyższony poziom testosteronu i wręcz wulkaniczna pulsacja hormonu wzrostu. Jednak z czasem to ustanie. U jednych za 2 tygodnie, a u innych za 2 miesiące, ale ustanie. Stajemy więc wobec zagadnienia zmiany bodźców dietetycznych, tak by nie hamować przyrostu masy mięśniowej. W pewnym momencie nasza dieta stanie się nieekonomiczna. Będzie zjadać tyle, ile oddział wojska i nic!
Zwykle pisze się w tej sytuacji o stopniowym zatłuszczeniu i proponuje rozpocząć okres redukcji. Co jednak, jeśli mieliśmy na tyle dobrą dietę, że nie doszło do otłuszczenia? Ciągle są tacy, którzy uważają, że nie można budować masy mięśniowej i palić tłuszczu. Są w błędzie. Tyle, że wymaga to trochę wiedzy.

Carbcycling Christiana Thibaudeau

Jednym z rozwiązań dylematu może wydawać się system carbcykling, czyli pulsacja węglowodanami. Mamy dni wysokowęglowodanowe i dni niskowęglowodanowe. Daje to skoki anaboliczne i pozwala zdobywać masę mięśniową bez nadmiernego otłuszczania się. Mamy tu do czynienia ze zmiennymi bodźcami dietetycznymi. Jednak, choć pomysł dobry, nie jest to do końca to czego szukam. Dlaczego? Bo manipulujemy najmniej ważnym składnikiem. Wszak ciężki wysiłek fizyczny i wysokobiałkowa dieta to domena drapieżników. Węglowodany nie są ich najważniejszym pokarmem. Chcesz mieć wielką masę mięśniową, musisz mieć metabolizm drapieżnika.

Dieta Anaboliczna dr Mauro DiPasquale

Inna propozycja to Dieta Anaboliczna. W swoim zamyśle podobna do CKD. Nie będę się tutaj nad nimi rozwodził. Rzecz polega na niskiej podaży węglowodanów przez 5 dni i weekendowym ładowaniu węglowodanami. Znowu mamy do czynienia z manipulacją węglowodanami, a mnie chodzi o coś innego.

Inny kierunek poszukiwań

Podobnych propozycji można znaleźć więcej. To tylko przykład. Nie są to złe rozwiązania i wiele osób może skorzystać na ich zastosowaniu. Dają przyrosty masy mięśniowej i zmniejszają ryzyko nadmiernego gromadzenia tkanki tłuszczowej. Głównym hormonem, jakim się w ich przypadku manipuluje jest insulina. DiPasquale twierdzi, że dieta tłuszczowa pozwala podwyższyć poziom testosteronu i hormonu wzrostu. Być może. Czy jednak nie można pójść w jeszcze innym kierunku? Jednak o tym, co mi chodzi po głowie i z czym ostatnio eksperymentuję, napiszę w kolejnej części tego artykułu.

Pulsacje białkiem

Kolejnym dostępnym narzędziem, o którym trzeba tutaj wspomnieć jest pulsacja białkiem. To metoda nieco zapomniana. Brak jej jakiejś podbudowy solidnymi badaniami naukowymi, przynajmniej na tyle na ile się orientuję. Przed wielką epoką sterydów niektórzy kulturyści eksperymentowali w tym kierunku. W ich opinii był to bardzo skuteczny sposób przyspieszenia przyrostów masy mięśniowej.
Najprościej rzecz ujmując chodzi tu o to, by w czasie kolejnych posiłków tak dzielić białko, aby ilość zgadzała się z normalnym zapotrzebowaniem, czyli te około 3-4 gramy na każdy kilogram ciała, ale w poszczególnych posiłkach naprzemiennie było go raz więcej raz mniej. Jeśli dajmy na to porcja białka do normalnego posiłku wynosi 30 gram, to na jednym zjadamy 40, a na kolejnym 20. Można jeszcze trochę bardziej komplikować sprawę, ale o tym przy innej okazji.
To działanie ma na celu pobudzenie hormonów i wybicie z pewnego poczucia dostatku. Metoda dość skuteczna, ale i tak nadal pozostajemy zadowolonymi zwierzętami domowymi z lodówką pod ręką. To jakby nie zawsze wystarczy.

Na granicy absurdu

Mamy też ostatnio modę na diety niemal całkowicie składające się z suplementów. Specjalny sposób spalania nadmiaru tłuszczu, bo nie wiem, czy masę można na tym budować. To przede wszystkim kolejne wersje Velocity Diet, a u nas Jem/Nie jem Taczewskiego. Przyznam, że pozostaję bardzo sceptyczny wobec tych sensacji.
Sam korzystam z suplementacji w dość szerokim zakresie i wiem, że na pewnym etapie jest to konieczne. Jednak nigdy nie odważyłbym się ograniczyć do jednego posiłku na tydzień, a resztę dostarczać tylko w suplementach. To już postawienie sprawy na głowie. Nie dość, że można zbankrutować, to jest to droga wprost do jakiejś nowej odmiany anoreksji. Budować na tym masę mięśniową? W to już nie uwierzę.

Z życia drapieżników

Tak więc mamy kilka w miarę sensownych pomysłów na zmienne impulsy dietetyczne oraz kilka mniej udanych. Spróbujmy na chwilę zapomnieć o wszystkich kulturystycznych dogmatach i spojrzeć na sprawę całkiem na nowo.
Jak wygląda życie drapieżnika? Dużo śpi, a jego wysiłek jest zazwyczaj krótki i intensywny. Z tego powodu ma sporo w stosunku do całej wagi ciała, masy mięśniowej. Wypisz wymaluj kulturysta. Nasz drapieżnik jest uzależniony od tego co upoluje. Musi więc złapać swoje mięso. Nie czeka ono na niego w garnku lub w lodówce ani też w puszcze z odżywką.
Wiadomo też, że szczęście na polowaniu bywa zmienne. Raz upoluje się więcej, a innym razem mniej. Bywa i tak, że nie upoluje się nic i idzie spać z pustym brzuchem. Dla kulturysty jest nie do pomyślenia, by iść spać z pustym żołądkiem.
Do czego właściwie zmierzam? Jest na pewno rzeczą wskazaną, by przed pójściem na spoczynek zaopatrzyć organizm w sporą porcję białka. Słuszne są też częste posiłki. Należy tak postępować dopóki widać postępy. Jednak, gdy ich brak wielu ludzi zaczyna jeść coraz więcej i więcej mimo, że jedyny postęp to tłuszcz odkładający się na brzuchu.
Od czasu rozpoczęcia przygody z siłownią jesteśmy nieustannie straszeni katabolizmem. Jak to wygląda w przypadku naszego drapieżnika? Gdy polowanie się uda najada się do woli. Jego danie głównie to przede wszystkim proteiny zwierzęce i tłuszcz. Jeśli zbyt często nie udaje mu się nic złapać, jest coraz słabszy i skazany na śmierć. Umrze z głodu lub zabije go silniejszy osobnik. Co jednak dzieje się, gdy od czasu do czasu nic nie złapie?
W takiej sytuacji u zdrowego osobnika następuje bardzo silna odpowiedź hormonalna. Fakt, że stres powoduje wyrzut kortyzolu, ale jednocześnie zaczynają działać mocno hormony anaboliczne. Wiem, że kortyzol blokuje receptory komórkowe AR i uniemożliwia procesy anaboliczne. Jednak w przypadku chwilowego braku pożywienia następuje też mobilizacja całego ustroju. Skoro nasz drapieżnik ma przeżyć, to musi teraz być silniejszy a nie słabszy, by kolejne polowanie zostało uwieńczone powodzeniem.
Tak oto dochodzę do kulturystycznej herezji. Nie pierwszej do jakiej doszedłem. Chwilowa głodówka może pobudzić anabolizm. Nie mówię tu o ciągłym głodzeniu się ani nawet częstym. Mówię o jednym dniu powiedzmy na miesiąc, w którym jemy połowę tego co zwykle. Nie zauważyłem po czymś takim spadku siły, czy masy mięśniowej. Wręcz przeciwnie. Organizm po takim dniu znowu silnie reaguje na normalną dietę. Skoro istnieją systemy planowego przetrenowania, propagowane nawet przez samego Poliquina, to może warto pomyśleć o planowanym katabolizmie?
Nie twierdzę, że jest to rozwiązanie optymalne. Nie wiem nawet, czy kompletnie się nie mylę, ale jak zawsze zachęcam Was do samodzielnego myślenia. Uważam, że lepiej uczyć się na własnych błędach i obserwować swój organizm niż zawierzyć ekspertom z kolorowych gazetek. To oczywiście wymaga też nieustannego dokształcania się.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz też: